Rozwijane Menu

22 listopada 2019

Kuba – dzień 4 – Santiago de Cuba


Ale co my tu robimy? Ledwo wysiadlysmy z autobusu. Dobrze nie udało nam się rozprostowwc nóg po 13 godzinnej podróży, a tu już – „taxi, taxi?” „casa”? „City tour?” Przed wyjazdem wyczytałyśmy, że dobrze załatwić sobie case (pokój) już na dworcu ponieważ taksowkarzn zawiezie nas bezposrednio pod dom, a do centrum i tak trzeba wziąć taxi.. Nie jest to do końca prawda, ponieważ do centrum z dworca jest jakies 2km. Można sobie zrobić przyjemny spacerek, a na miejscu załatwić sobie case.

Wracając do naszej historii...z dworca wziął nas niejaki Che Che (cze cze). Podrzucil nas do gospodarzy jakimś starym sypiącym się zaporożcem (ledwo się zmiesciłysmy). Gospodarze ni w ząb, ni trochu i nie nic po angielsku.. Faktem jest, że miejscówę miałyśmy w centrum, ale co z tego... Spodziewałyśmy się Kubańczyków grających i śpiewających na ulicach, w końcu to kolebka Buena Vista! Tymczasem znalazlysmy tylko 2 knajpki z muzyką na żywo i oczywiście z płatnym wstępem... Samo miasteczko nie powala „urodą”. Przeraża wręcz brakiem możliwości gastronomicznych... Na pierwszy rzut poszła więc pizza, ale niestety od razu Pani chciała nas oszukać nie wydając sporej reszty. Co ciekawe, jak już łaskawie wydała to okazało się, że wciąż było za mało!
Bujałyśmy się uliczkami miasta, zastanawiając się gdzie podziali się wszyscy turyści? Niestety na to pytanie nie znalazlysmy odpowiedzi.

Ponieważ słońce przygrzalo niemiłosiernie, zasiadłyśmy na przyportowym skwerku z zimnymi piwkami – maomazja... ;)
Czym prędzej poszłyśmy także kupić bilet 
Niestety im bliżej pory obiadowej tym dalej oddalała się nadzieja na jedzenie... obeszlysmy długi i szeroki niczym zakopiańskie Krupówki deptak i ni nic...
Finalnie Sonia odważyla się kupić mała pizzę z serem, ale na tym poprzestałysmy... W ostatnim otwartym sklepie kupiłysmy zapas rumu i hm...takie małe suche kawałki macy (1kg!).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz