Wybierając się w Tatry zastanawiałyśmy się, w którą stronę podążyć... Pogodę zapowiadali zdecydowanie "in plus" dlatego postanowiłyśmy pojechać na Zawrat.
Człowiek nie uczy się na błędach (na pewno nie my...). Nie raz powtarzamy innym "nim się gdzieś wybierzesz, sprawdź czy nie ma imprezy, zawodów, biegów, pogrzebów, wesel czy studniówek"...
Już na parkingu w Łysej Polanie coś mocno nie grało... jak na godzinę 6-tą, samochodów było zdecydowanie za dużo... dużo za dużo...
Zebrałyśmy się i ruszyłyśmy. W naszych głowa wciąż pojawiało się pytanie "ale o co chodzi"? Tylu turystów do MOKa? No ale po co targaliby narty turowe? Pewnie idą do 5-tki. Zapewne warunki do podchodzenia czy zjazdów, powyżej schroniska muszą być dobre...
Droga do MOKa niczym autostrada. Auto za autem... do tego zabierali ludzi z nartami na stopa. I wciąż to pytanie "ale o co chodzi"? Dość szybko okazało się o co chodzi... Dni lawinowo-skiturowe (dla niewtajemniczonych: http://www.szkola-gorska.pl/index.php/dnilawinowoskiturowe)
Pod Wodogrzmotami, zaczęłyśmy się zastanawiać "iść, czy nie iść". Może jednak poprzestaniemy na spacerze do MOKa? Tam z pewnością ludzi będzie mniej.. przynajmniej będzie szansa wejść do schroniska... Z drugiej zaś strony - przyjechałyśmy w góry. Spore są. Może jakoś tłum się nieco rozluźni w czasie podejścia?
Na tym właśnie stanęło. Postanowiłyśmy zrealizować pierwotnie obmyślony plan.
Ku naszemu zdziwieniu, ludzi nie było aż tak dużo, jakbyśmy się tego spodziewały. Większość uczestników w podgrupach brało udział w zajęciach, dlatego my spokojnie mogłyśmy podreptać w stronę Zawratu.
Pogoda na prawdę rozpieszczała...szczególnie twarze, które jak się okazało po fakcie, zostały nasmarowane kremem BEZ filtru. Z filtrem oczywiście nikt nie miał :/ (nie to że jesteśmy ignorantkami, niestety pakowanie na szybko ma swoje minusy i tym razem takowego kremu nie zabrałyśmy).
Naturalnie, opalenizną będziemy się martwiły po powrocie.
Przyjemnie było przysiąść w słońcu na kamieniu i pokontemplować w ciszy. Można by tak siedzieć i siedzieć, ale to trochę bez sensu... W końcu dzień ucieka, a słońce zachodzi. Ruszamy przed siebie i tak po kilku chwilach, jesteśmy na górze.
Mimo zbierających się chmur, wciąż można było podziwiać uzależniający widok rozpościerających się w koło gór.
Żebrząc o okruchy... Płochacz halny :)
Kilka fotek w lewo, kilka w prawo i już, czym prędzej można schodzić w dół.
Schodzenie z Zawratu było nie lada przygodą. Grupa słowackich skiturowców postanowiła podejść na Zawrat, nie zakosami tak wszyscy turowcy, a wąską ścieżką wydeptaną przez turystówWszystko byłoby w porządku, ale niestety z uwagi na wysoką temperaturą, cały śnieżny cukier zjeżdżał spod nóg. Mijanie się z turowcami, których niczym kozice trzeba było przeskakiwać wymagało nowych umiejętności - high level!
Po zejściu, ruszyłyśmy z powrotem w stronę schroniska. Nawet udało nam się wejść do środka, a dzięki temu, że rozpoczęło się losowanie nagród wśród uczestników Dni skiturowych, bez większego oczekiwania udało się kupić zupy i zjeść w spokoju.
Dream Team
Najedzone, zadowolone zebrałyśmy się by z blaskiem zachodzącego słońca ruszyć w stronę samochodu. Kolejny tatrzański wyjazd przeszedł do historii... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz