Podróż do Bangkoku jest równie długa i męcząca co droga do Kambodży. Korzystamy z usług tego samego przewoźnika. Cena bilety jest mniej więcej taka sama (choć trzeba się było potargować).
Im bliżej Bangkoku tym ciemniejsze niebo było przed nami. Nadciągała burza... przyznam szczerze, że takiego nieba to jeszcze nie widziałam... Im ciemnej robiło się w autokarze tym mroczniejsze jego strony wychodziły na wierzch. Najpierw malutkie (chyba zwiadowcy)... potem nieco większe... i jeszcze większe. Kiedy któraś z nas głośno powiedziała "o! karaluch!" to co poniektóre z nas zaczęły się nerwowo obrać, gdzie innym pasażerom najwyraźniej poprawiłyśmy humor ;). Wysiadając z autokaru dobrze się otrzepałyśmy, posprawdzałyśmy kieszenie plecaków i poszłyśmy w stronę KHAO SAN.Zakwaterowałyśmy się w hostelach. Monika z Dorotą w w KHAO SAN HOLIDAY, a reszta w RIKKA IN Hostel. Oba hostele mieszczą się na Khao San.
Chwila odpoczynku, rozpakowanie i w miasto. Zjadłyśmy kolację, pooglądałyśmy wstępnie pamiątki i poszłyśmy na tajski masaż stóp. Doznania różne, ale myślę, że każdy powinien przynajmniej raz "zaliczyć" taką atrakcję.
Na zakończenie dnia co poniektórzy nadrobili ilość utraconych kalorii :) Trzeba przyznać, że kokosowe lody są obłędne (w odróżnieniu do specyficznej wody kokosowej pitej w dużych ilościach ;)).