Cała masa ludzi zgromadziła się przed świątynią by zobaczyć wstające słońce (w czasie pory deszczowej, a co dopiero w sezonie, hmm..). Co do wschodu.. hm.. no jak na powyższym obrazku. Szału nie było..., ale wyobraźcie sobie, że jak na panującą porę deszczową, podobno był to jeden z lepszych wschodów. Mimo wszystko warto było wstać tak wcześnie.
Z uwagi na wschód słońca, zwiedzanie Angor Wat zaczęliśmy jakoś przed godziną 7-mą.
Kilka słów na temat historii: jest to największa i najbardziej znana świątynia, która została wybudowana przez władcę Surjawarmana II w latach 1113-1150 n.e., (szacuję się, że ok. 32-35 lat!!!) ku czci hinduskiego bóstwa Wisznu. Cała budowla wraz z murami i fosą zajmuje 2,08 km, a najwyższa wieża ma 65 metrów (2 dziesięciopiętrowe bloki).
Idziemy dalej... zmierzamy do centralnego placu, gdzie stoimy w kolejce by móc dostać się do najwyższej wieży świątyni. W jednym czasie, na górze może przebywać ok. 80 osób. Czekałyśmy jedynie 15 min. W późniejszych godzinach, czas oczekiwania sięga nawet 90 min....
Świątynia rzeczywiście zapiera dech, a widoki są niesamowite!
Ku naszemu zdziwieniu, po wyjściu ze świątyni spotkałyśmy całą masę makaków, które żyją w okolicy świątyni.
Jedziemy do Angkor Thom - kompleksu świątyń. Właściwie jest to ostatnia stolica imperium khmerskiego. Zbudował ją w król Jayavarman VII. Stolica ta obejmuje teren ok. 9 km², a w jej obrębie znajduje się wiele zabytków sztuki khmerskiej. Miasto zostało zbudowane na planie idealnego kwadratu, a w jego centrum znajduje się świątynia Bajon.
Do Angkor Thom prowadzą 4 wejścia. Najpopularniejsze i najbardziej zachowane to Południowa Brama wiodąca przez długi most, na którym z jednej strony znajdują się posągi bogów, a z drugiej demonów.
Nasze zwiedzanie zaczynamy od murów, na których widnieją płaskorzeźby z wykonywanych dawniej prac np. połowy ryb, wojny, porody, walki na kurczaki, świnie i tym podobne.
Wracając do twarzy widniejących na wieżach.. nie są to bogowie, a symbole m.in. szczodrości, hojności, równości społecznej i współczucia.
Miałyśmy także niebywałą okazję spotkać mega dużą i mega głośną chińską wycieczkę. Trzeba było przed nimi uciekać...
Świątynne puzzle - Francuzi postanowili rozebrać sanktuarium, zbadać je, skatalogować i poskładać na nowo. Rozłożyć, rozłożyli, ale niestety przez ucieczkę przed Czerwonymi Khmerami nie byli w stanie złożyć jej na nowo.
Niestety dokumentacja zaginęła. Na szczęście z pomocą komputerów udało się ją złożyć na nowo i udostępnić zwiedzającym w 2011 roku :)Szybki rekonesans po świątynnych korytarzach i czas na ewakuację gdyż nadciągała wcześniej wspomniana chińska wycieczka.
Niektóre miejsca świątyni są pozamykane ze względu na zły stan konstrukcyjny.
Opuszczając świątynne mury zobaczyliśmy, że z boku świątyni z kamieni, z których ją zbudowano ułożony jest kształt leżącego buddy. Trzeba się było jednak dobrze przypatrzeć żeby go zobaczyć.
Ostatnim punktem "Angkor Thom" jest na taras słoni (Elephant and leper King terraces). Nie oznacza to jednak, że były tam słonie. Było/jest to miejsce, w którym zasiadali król i królowa podczas przyjmowania gości bądź odprawiania wojska. Miejsce, w którym odbywały się walki kogutów, świń, słoni, tańce. Właśnie w tym miejscu król zwoływał wojsko przez bitwą/wojną i przemawiał.
Na dziedzińcu znajduje się 12 wież więziennych. Przeznaczone były dla urzędników. Ci, którzy po zamknięciu dostawali wysypkę, zostawali w wieży do końca życia zaś Ci, którym nic nie dolegało uznawani byli za niewinnych i zwalniano ich z kary.
Po drodze mijamy świątynie CHAO SAY TEVODA & THOMMANON...
...i TA KEO, do których nie wchodzimy, a ograniczamy się jedynie do zrobienia zdjęć.Kolejnym ciekawym punktem jest TA NEI. Świątynia, do której wpuszczone zostajemy "samopas".
Przewodnik zostawia nas przed murami, sugerując żebyśmy same znalazły wejście i pooglądały świątynię.
Zielony mech, rozpadające się kamienie i śmierdzące nietoperzem wnętrza... na prawdę zrobiło to na nas wrażenie. Warto nadmienić, że w świątyni jesteśmy jedynymi zwiedzającymi więc trzeba jeszcze dodać ciszę, spokój i śpiew ptaków :)
Okno czy drzwi, drzwi czy okno? Trudno stwierdzić...
Świątynia ta jest namiastką świątyni TA PROHM, którą będziemy zwiedzać po obiedzie. Stopniowo jest ona "wchłaniana" przez dżunglę.
BANTEAY KDEI, to przedostatnia świątynia, którą zwiedzamy. Zbudowana została na przełomie XII-XIII w. przez Jayavarmana VII. Potocznie nazywana jest "A Citadel of Chambers" czyli "Cytadela komnat".
W odróżnieniu do poprzednich świątyń, ta została oczyszczona z porastającej ją dżungli.
Buddyjska świątynia, która niestety jest mocno zniszczona przez wadliwą konstrukcję i niskiej jakości piaskowiec użyty do jej budowy. Sporo przejść i murów jest zawalonych. Część kamiennej konstrukcji podparta jest drewnianym rusztowaniem, które ma zapobiec dalszemu rozpadowi.Co ciekawe, sam rozpad świątyni dodaje je pewnego "uroku". Krzywe korytarze i uginające się ściany dodają zwiedzaniu "dreszczyku emocji".
Przerwa obiadowa w niemal luksusowej restauracji.
Ostatnią świątynią jaką przyszło nam oglądać była wyczekiwana TA PROHM, która zasłynęła po filmie TOMB RIDER, którego kilka scen było kręconych właśnie tam. Świątynia pierwotnie nazywała się Rajavihara, a zbudowana była przez Jayavarman VII ku czci jego matki. Od 1992 roku znajduje się na Liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Najlepsze określenie dla tej świątyni to tajemniczość. Tajemniczość wrośnięta w dżunglę, przez którą świątynia stopniowo jest pochłaniana.Kamienie porośnięte mchami, ogromne drzewa, których korzenie otulają świątynne mury robią niesamowite wrażenie.
Jest to jedno z tych miejsc, w których człowiek czuje się na prawdę "mały".
Z uwagi na popularność jest toż jednak z najbardziej obleganych przez turystów świątyń. Nie ma tam miejsca by na chwilę zostać sam na sam świątynnych murach.
Na zakończenie dnia, udaliśmy się na wieczór z tradycją. Szwecki stół oferujący niemal wszystkie przysmaki Kambodży uświetniony występem tradycyjnego tańca Apsary.