Wracając do naszego powrotu. W hostelu dowiedziałyśmy się skąd, w jakich godzinach i w jakiej cenie odjeżdżają busiki do Bangkoku. Podróż trwa jakieś 3 godziny.
Cena za osobę to 160 thb.
Busik ma po drodze kilka przystanków, jest klimatyzowany i stosunkowo wygodny.
Wysiadamy przy głównej stacji autobusowej Bus Station, ponieważ chcemy dowiedzieć się skąd odjeżdżają busy do Kambodży gdzie planujemy wybieramy się za dwa dni.
Niestety okazuje się, że jesteśmy oddalone od poszukiwanego miejsca o 6 KM. Do ulicy Khao San, od której niedaleko do naszego hotelu mamy jakieś 8 KM.
Decydujemy się podjechać autobusem miejskim. Cena biletu to 15 thb/os. Niestety trafiłyśmy na godziny szczytu tym samym spędzając w autobusie ponad godzinę...
Dość szybko znalazłyśmy hotel. Już od wejścia zapowiada się całkiem nieźle. Wydaje się, że będzie to jeden z bardziej „wypasionych” noclegów. Pokoje malutkie, ale całkiem niezłe. Szybko okazuje się jednak, że ściany zrobiono z „tektury” i nie można zbyt głośno rozmawiać. U jednych pokój opanowały faraonki, u drugich nie działa klimatyzacja... Generalnie wszystko jest w normie. Człowiek zbyt szybko przywiązuję się do luksusu więc lepiej na niego nie trafiać :)
Wieczór decydujemy się spędzić w China Town czyli w chińskiej dzielnicy. Jest ona polecana przez przewodniki (te drukowane jak i cyfrowe) oraz przez znajomych będących wcześniej w Tajlandii.
Jako, że do samego China Town mamy ok. 4 KM, dla tzw. zdrowotności, idziemy piechotą. Po drodze mamy w planie zobaczenie, przynajmniej z zewnątrz, pałacu królewskiego.
W promieniu ok. 0.5 KM od pałacu wszystko jest już zamknięte. Zarówno dla ruchu turystycznego jak i drogowego. Zniesmaczone kierujemy się do chińskiej dzielnicy. Droga ciągnęła się niemiłosiernie, duchota i skwar nie odpuszczają (pomimo popołudniowej pory).
Niestety po dotarciu, jak nam się wydawało na miejsce, okazało się, że większa część chińskiego targowiska jest już zamknięta. Światła są pogaszone... Rozczarowanie. Chyba to najtrafniejsze określenia. Trzeba jednak pamiętać że nie można się poddawać (a uwierzcie, że pogoda w niczym nie pomaga, a raczej utwierdza w przekonaniu, że „to wszystko jest bez sensu”). Przecież nie pisaliby we wszystkich przewodnikach, o atrakcji, którą zamykają po zmroku!
Z kopyta ruszyłyśmy dalej i już po chwili znalazłyśmy się na głównej ulicy China Town.
Ogromne kolorowe neon, tłumy ludzi i zapach jedzenia unoszącego się w powietrzu były niesamowite. Oczywiście warto było tam dotrzeć.
Po przejściu się tam i z powrotem, wracamy tuk tukami na Khao San.
Kupujemy kolację, zapas „destylatów” i wracamy do naszego hotelu by ustawić plany na następny dzień.