Rozwijane Menu

13 października 2017

Park Narodowy Khao Yai

 
Rano budzik dzwoni o 6:30. Szybko, czas się pakować i zwiedzać. Po 7:20 przyjechała nasza Pani przewodnik. Śniadanie miałyśmy już zamówione więc szybko zjadłyśmy. Dodatkowo do śniadania dostałyśmy do wypicia kokosy. Dobre, ale 1 na 3 osoby by wystarczył, a tu mieliśmy każda po jednym. Umówiłyśmy się z przewodniczką, że zmieniamy nocleg na taki, który był bliżej centrum.

Gdy tylko zjadłyśmy,  wskoczyłyśmy na pakę terenówki i pognałyśmy do „nowego” hostelu celem zostawienia niepotrzebnych rzeczy. Wykorzystując ten czas, pani przewodnik rozdaje nam skarpetki przeciwko pijawkom.
Kilka informacji na temat wycieczki:
Wycieczkę do dżungli wzięłyśmy z agencji JJ Tour Agenci (od poznanej wcześniej pani). Koszt całodniowego tripu to 1750 thb/osoba.

Cena zawiera:

  • podróż samochodem;
  • wejście do parku (koszt 400thb);
  • opiekę  przewodnika;
  • szukanie/tropienie zwierząt;
  • wejście do dżungli (pod wodospad) w poszukiwaniu krokodyla;
  • posiłek, napoje (woda, cola, sprite), świeże owoce,  kawa, herbata.

Ruszamy. Przygodę trzeba zacząć!  Do parku narodowego Khao Yai jedziemy godzinę. Zbliżając się do niego obserwujemy całkowicie inny krajobraz. Wstępnie miałyśmy jechać na 2 dniową wycieczkę ze spaniem w namiotach, niestety po rozmowie z przewodniczką i po na prawdę silnych opadach deszczu postanowiłyśmy tego nie robić...
Kilka słów o parku narodowym Khao Yai: jest pierwszym Parkiem narodowym utworzonym na terenie Tajlandii. 3 co do wielkości, do którego z Bangkoku jedzie się 3 godziny. Na obszarze ok 2200 KM można zobaczyć roślinność zarówno lasu deszczowego jak i wiecznie zielonego.
Mijamy bramę wjazdową. Jedziemy samochodem cały czas w górę podziwiając całkowicie odmienną roślinność. Ewidentnie las żyje swoim życiem. Po ok 30 minutach jazdy zatrzymujemy się przy punkcie widokowym gdzie widać całą panoramę.
Jedziemy dalej by po chwili zatrzymać się na pierwszą atrakcje. Widzimy 2 dzioborożce (w tym parku mają największą ich populację). Towarzysz-pomocnik naszej przewodniczki ustawia nam lunetę tak by każdy mógł bliżej przyjrzeć się ptakom. Ona sama robi zdjęcia z mega zoomem, które można zobaczyć na jej fb. My, z tzw. opadem szczęki stoimy i obserwujemy jak dzioborożce skaczą po drzewie, za chwilę przelatują na kolejne drzewo, gdzie zaczynają się nawoływać.
 Jak tylko odlatują ponownie ładujemy się do auta i jedziemy dalej by po chwili znowu się zatrzymać.
Tym razem przewodniczka wypatrzyła śpiąca wiewiórkę. Niby nic nadzwyczajnego... ale, nie była to zwykła wiewiórka. Ta była duża, czarna,  a jej ogon miał z dobry metr. Do tej pory zastanawiamy się jak ta kobita wypatrzyła ją?
Kolejną atrakcję poprzedziło nawoływanie. Po chwili ukazały się nam gibbony: czarne i białe, małe i duże. Cała rodzinka, która nie zwracając uwagi na naszą obecność szalała sobie w koronach drzew.
Kolejny przystanek: gad – jaszczurka wypatrzona przy rzece. Na dłuższy postój zatrzymujemy się przy muzeum parku. W środku sporo zdjęć zwierzaków, sklepik z pamiątkami i toalety. W okół całego kompleksu przechadzały się kopytne zwierzaki będące czymś na wzór naszych saren.

Przejeżdżamy na parking gdzie zabieramy wodę i wchodzimy do dżungli. Szukamy krokodyla (jednego z 2. Wcześniej było ich więcej, ale zostały wywiezione).
Nim na dobre zaczęłyśmy nasz trekking zostałyśmy ostrzeżone, że mamy uważać na wszystko co się rusza i żyje. Sprawdzać podłoże nim postawimy stopy ponieważ pod łokciami czy gałęziami może być krokodyl, wąż, pająki czy inne dziwne zwierzaki.
Oczywiście przewodniczka nie omieszkała nam przytoczyć histori pewnej francuski,  którą w zeszłym roku krokodyl pozbawił jednej nogi (podobno nie jest to ściema). Zaraz po wejściu na ścieżkę widzimy pająka. Dla jednych „przepiękny”, dla drugich „paskudny”. Bez wątpienia był ogromny. Większy od dłoni w rozmiarze L. Na szczęście nie jadowity.
Idąc dalej mijamy różne jaszczurki i pijawki.

Te klasyczne, które trzeba było zrzucać z ochronnych skarpet i spodni jak i te mniej popularne czyli ogromne pijaki tygrysie,  które mają zęby. Podobno ich wgryzanie się nie należy do przyjemnych... ;)



Podziwiamy bujną roślinność. Jest ślisko i trzeba zwracać uwagę na każdy krok.
Po chwili zaczyna padać. JJ wyciąga i daje nam peleryny. Zakładamy foliaki, wyglądając przy tym jak teletubisie przepuszczone przez wyżymaczkę.


 Założenie folii wymagało takiego nakładu energii, że pot lał się strumieniami. Zaczęłyśmy się zastanawiać czy aby nie było lepiej bez pelerynek... Przechodzimy przez powalone drzewo i... JJ nas woła, gestamit pokazując, że mamy być cicho. W końcu naszym oczom ukazuje się krokodyl.
Przez moment zastanawiałyśmy się czy aby nie sztuczny, ale dawał oznaki życia. Jeeej. Kolejna atrakcja zaliczona! Zadowolone wracamy na parking gdzie mamy posiłek i chwilę przerwy.


Podczas chwili siesty cikawostką okazała się być małpa, a dokładnie makak grzebiący w śmietniku.
Idziemy pod wodospad.

Przewodniczka daje nam wybór. Możemy zejść aby zobaczyć wodospad z dołu (z góry wyglądał imponująco) lub jechać zobaczyć pytona, który po obfitym obiedzie od dwóch dni nie rusza się z miejsca. Oczywiście wybieramy opcje drugą. Niestety pyton chyba przeraził się wizją nadciągających 6 kobiet i postanowił spełznąć gdzieś w dżunglę pozostawiając jedynie niedosyt i rozczarowanie.... Ładujemy się znów do samochodu. W drodze mijamy całą rodzinę makaków.


Jedziemy dalej na 2 punkty widokowe. Jeden nad urwiskiem, a drugi na szczycie góry gdzie zarządzamy przerwę. Do dyspozycji mamy kawę, herbatę, chipsy i ciastka. Po zaspokojenia naszego głodu jeździmy w poszukiwaniu największej atrakcji parku czyli słoni. Niestety... bezskutecznie po 1,5 h poddajemy się i wracamy. Po drodze po raz kolejny spotykamy gromadę makaków.

W hostelu jesteśmy w godzinach wieczornych (ok 19). Zostawiamy rzeczy i śmigam na nocny market, który przechodzimy kilku krótkie nie wiedząc co mamy wybrać do jedzenia.

W końcu pada na owoce (ananas i jack fruit), szaszłyka, rybę i serowe paluszki. Wieczór spędzamy w pokoju wspominając wycieczkę jednocześnie szykując się do kolejnej.