Kolejny dzień przywitał nas pięknym słońcem! Nic tylko pakować plecak i ruszać w góry. W tym miejscu rodzi się pytanie.. "gdzie te czasy kiedy człowiek wyskakiwał z wyra skoro świt i pędził przed siebie?". Teraz, bez wyspania, celebracji śniadania i kawy to nie bardzo chce się wychodzić...
Owszem, było kilka osób ratujących honor, którym udało się opuścić schronisko o 9-tej. Chwała im za to! :) Trzeba także pogratulować Marcie i Gabrysi za wytrwałe oczekiwanie na nas w schronisku w 5-tce. Dlaczego wytrwałe? Otóż... nasza wesoła gromada wyruszyła niemal 2h później niż dziewczyny... :) Cóż. Liczy się efekt końcowy.
Wszyscy dotarliśmy do schroniska w 5-ciu stawach i wspólnie ruszyliśmy dalej. Nasza wycieczka przebiegała przez Świstówkę do MOK-a.
Cała trasa okazała się być niesamowicie długa. Zajęła nam na tyle dużo czasu, że trzeba było przekładać smażenie schabowych (zaplanowane na 19:00) na godzinę 20:30.
Po późnej obiadokolacji zasiedliśmy do biesiady, która zakończyła się równie szybko co huczne przywitanie dnia poprzedniego. O 22:00 zgaszono nam światło. Tak i my ściszyliśmy ton głosu o połowę. O 22:15 znowu wyproszono nas z jadalni... Ludzie! Gdzie się podział duch schroniskowego klimatu, kiedy to zasiadano przy dźwiękach gitary po długim dniu górskiej wędrówki??
Nie zepsuło to jednak naszych humorów! :)
Niedziela nie była już tak rozpieszczająca. Od rana padał deszcz... Zjedliśmy więc śniadanie, pożegnaliśmy się i rozeszliśmy - każdy w swoją stronę :)
Weekend zaliczamy do udanych! :)
Mapa |