Jaka ogarnęła nas euforia kiedy to zauważyłyśmy, że po polanie nie chodzą ludzie i nie zadeptują krokusów! Cała polana "usłana" była wolontariuszami, którzy dzielnie walczyli z ślepotą, głuchotą i niewiedzą "turystów" uprzejmie powtarzając "przepraszam, proszę wrócić na ścieżkę i nie deptać krokusów, dziękuję". No....trzeba mieć cierpliwość... :)
Pamiętajcie w Polsce krokus objęty jest ochroną dlatego apelujemy: podziwiaj krokusy, nie niszcząc ich!
Krótka chwila na odpoczynek, przegryzienie strawy i skorzystanie z toalety (kolejka przerosła nasze najśmielsze oczekiwania)... I już - ruszamy na szlak.
Na życzenie Moniki, ruszyłyśmy w stronę Wołowca. Na początku szlak czerwony wiódł nas lekko pod górę w ubitym śniegu z miejscami oblodzonymi, Trochę się martwiłyśmy, że z powodu braku raków będziemy musiały zawrócić, ale jak się okazało - im wyżej tym bardziej śnieg był "cukrowaty".
Pogoda była łaskawa - aż za bardzo. Słońce świeciło niemiłosiernie, Porozbierałyśmy się niemal do rosołu. Z małą zazdrością spoglądałyśmy na tych, którzy schodzili lub zjeżdżali na nartach w dół podczas gdy my walczyłyśmy z podejściem...
Mamy też prośbę/apel/przestrogę! "Zjeżdżanie na tyłku czy dupolocie z rakami na nogach to głupota nad głupoty! Można zrobić krzywdę sobie i innym. Przerażająca jest ilość osób praktykujących taką formę schodzenia. Nie róbcie tego!"
Udało nam się dotrzeć do przełęczy Zawracie. Ja pomagałam Hani pokonać demony związane z dużym nachyleniem terenu, a Monika z Beatą ruszyły na Wołowiec. Hania spasowała i ruszyła w stronę Grzesia, a ja postanowiłam dogonić dziewczyny.
Udało mi się złapać je na szczycie. W tym miejscu gratulujemy Monice, która mimo chwil słabości, obaw i walki z szalejącym wiatrem dała radę i weszła na Wołowiec. A wiało konkretnie -momentami trudno było utrzymać równowagę (a do okruszków nie należę) - nie wiem jak Beata się utrzymała?
Ruszyłyśmy przed siebie w stronę Rakonia, z nadzieją rychłego dogonienia Hanki.
Na szlaku było już tylko kilka osób. Szło się bardzo fajnie, a niesamowite widoki zachęcały do dalszego wędrowania :) Hanie udało się złapać na Grzesiu :) Kilka zdjęć i uciekamy bo robiło się już późno. Zeszłyśmy do schroniska. Jako, że zaczęło się robić późno nie rozsiadałyśmy się za bardzo. Szybko zjadłyśmy i znowu "morderczym" tempem biegłyśmy do samochodu. ...a na parkingu? Pełno koni, bryczek z ludźmi, pochodni i gdzieś pośród tego nasz samochód. Dostać do niego było nie lada wyzwaniem. Można było zginąć pod kopytami!
Wyjazd zdecydowanie udany! Jak się później okazało tego dnia dolinę Chochołowską odwiedziła ogromna ilość turystów, a dokładnie 25 tysięcy (w dużej mierze przyczynił się do tego RMF FM, TVN i ładna pogoda). Kupno biletu wstępu do TPN graniczyło niemal z cudem..., - prawie 2h stania w kolejce. Cieszymy się niezmiernie, że udało nam się ominąć te tłumy :)
W czasie wyjazdu okazało się że Hania cały czas myli nazwy szczytów i mówi zamiast Wołowiec to Wełnowiec dodatkowo w czasie wyjazdu mijała fajnych skiterów (ludzi na skiturach) oraz bardzo lubi piosenkarkę Ewę Fajną :) Ach ta nasza Hania :)
Koszty:
- paliwo: 140 zł
- parking: 10 zł
- bilet wstępu do parku: 5 zł normalny/ 2,5 zł ulgowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz