Rysy po raz pierwszy! Rysy po raz ostatni!
Wielu z nas nie lubi tłumów. Zbyt duża ilość ludzi, szczególnie w górach (w które jedziemy zazwyczaj po to aby uciec od ludzi, telefonów, problemów i głupoty) przyprawia większość z nas o dreszcze. Nie inaczej było w tym przypadku.
Wydawałoby się, że wyjazd w środku nocy zaowocuje pustymi drogami, a co ważniejsze wolnymi od ludzi szlakami. Jeszcze na parkingu miałyśmy taką nadzieję. Co prawda kilka osób wyruszyło w tym samym kierunku, ale tłumem z pewnością nie można było tego nazwać. Niestety...czar prysł po dojściu do MOKA...
Tłum ludzi wylewający się wprost ze schroniska przyprawił nas w osłupienie (byłyśmy nastawione że będzie dużo ludzi ale nie aż tylu!). Jedni z przewodnikiem, inni bez, rodacy i obcokrajowcy...Nie pozostało nam nic innego jak wyruszyć przed formującą się wycieczką. W tzw. między czasie wybiła godzina 6:00....
Unosząca się poranna mgła zawsze robi wrażenie. Niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy.
Droga była o tyle przyjemna, że szłyśmy razem ze wschodzącym słońcem, które to oświetlało wszystkie okoliczne szyty.
Po około 30 minutowej "wędrówce" dochodzimy do czarnego stawu. Jako, że dla większości ludzi jest to dobre miejsce do odpoczynku i zjedzenia drugiego śniadania, my nie próżnując kolejny raz pchamy się przed szereg.
"A droga długa jest, nie wiadomo czy ma kres (...) kamieni mnóstwo..."
Szlak jest dosyć wymagający. UWAGA na spadające kamienie! Zdecydowanie nie polecamy wszystkim tym, którzy mają lęk wysokości i przestrzeni...
Idąc w miarę żwawym tempem na szczyt udaje nam się dotrzeć na godzinę 10-tą. Biorąc pod uwagę kolejkę do łańcuchów to i tak jest całkiem niezły czas.
To co jednak najbardziej było dla mnie zdumiewające to ilość ludzi siedzących na wierzchołku (a właściwie to wierzchołkach). Trudno było znaleźć dla siebie miejsce... Całe szczęście wszystko zrekompensował nam widok. Pogoda była bardzo ładna, a przejrzyste niebo pozwoliło rozkoszować się bezkresem gór.
Siedząc na szczycie byłyśmy świadkami "pobicia" przez pewną dziewczynę (Natalii Tomasiak) rekordu czasowego wbiegnięcia na Rysy (zaczynając od parkingu na łysej polanie). Koleżanka biegaczka równie mocno narzekała na pchających się pod górę człowieków, którzy nie koniecznie chcieli ją przepuścić.
Jako, że fala uderzeniowa napierała dopiero na szczyt, po ok 30 min decydujemy się zejść na dół. Ilość wchodzących turystów była tak ogromna, że trudno było się minąć... Niestety ludzie to głupi gatunek i jak jedni nas przepuszczali to w tym czasie inni pchali się do góry. Cześć osób wytyczała swoje własne ścieżki nie patrząc na innych ludzi. Jednymi słowy PO TRUPACH DO CELU. W kilku miejscach widziałyśmy ja niektórzy cudem unikali spadających kamieni, które przelatywały koło głowy.
Ku naszemu zdziwieniu ludzie pchali się na górę ciągle i wciąż (skąd oni się w ogóle wzięli?). Na szczęście część z nich odpuszczała ponieważ mieli problem z poruszaniem się po łańcuchach.
Ponieważ godzina była młoda pozwoliłyśmy sobie na małą drzemkę :)
Im niżej schodziłyśmy tym szerzej otwierały się moje oczy, a smród publicznej toalety przytłaczał. Wszędzie pełno ludzi i pozostałości po ich przebywaniu w Tatrach (chore!!!). Ludzie na szlaku, poza szlakiem...przy czarnym stawie, w okół morskiego... to, co działo się przy samym schronisku trudno jest opisać. Żeby człowiek musiał się pilnować wzajemnie ażeby nie zgubić się wśród tłumu błąkających się pod schroniskiem ludzi to już szczyt...
Krótko, zwięźle i na temat - Rysy po raz pierwszy i jednocześnie ostatni. Myślę, że sporo czasu minie zanim zdecyduję się pójść tam jeszcze raz (bynajmniej w okresie letnim...).
Wybierając się na Rysy lub szlak z łańcuchami nie zapomni zabrać:
- rękawiczek (mogą być rowerowe)
- kask.
"polacy" - > "Polacy". Ogólnie słaby wpis
OdpowiedzUsuń