Miały być
krokusy… - wyszły rowery. O tym, że miałyśmy pojechać na krokusy możecie
przeczytać w następnym poście :)
Żeby nie nudzić się zbyt bardzo,
postanowiłyśmy wyciągnąć rowery i pierwszy raz po zimie zrobić kilka
kilometrów. Pozostaje pytanie „dokąd pojechać?”Beata wymyśliła żeby pojechać na
jurę. Pojeździć po lesie i przy okazji odwiedzić „stare śmieci”.
Odkurzyłyśmy
rowery, dokręciłyśmy śrubki, napompowałyśmy koła i ruszyłyśmy do samochodu.
Pojechałyśmy
do Podlesic do Trafo Base Camp, gdzie zostawiłyśmy samochód. Przywitałyśmy się
to tu, to tam i za namową Marcina pojechałyśmy w stronę Bobolic. Bez
konkretnego planu. Wiedziałyśmy, że mamy jechać tak długo przed siebie jak się
da :) Bo przecież „trudno jest się tam
zgubić”.
Faktycznie drogi znane więc przyjemnie się jechało. Pomimo uporczywego
piachu jakoś dawałyśmy radę. Ostatecznie udało nam się dojechać do Bobolic.
Stamtąd do Mirowa gdzie zrobiłyśmy krótką przerwę na popas i później z powrotem
przez Bobolice do TBC.
Żeby nie było zbyt prosto pojechałyśmy na tzw. pałę
czyli przed siebie. Skutek był taki, że wyjechałyśmy z lasu na, wydawało by
się, łąkę, która chyba była czyjąś posesją (tak nam się przynajmniej wydawało).
Niestety trawa była tak miękka, że trudno było jechać więc oprowadziłyśmy
rowery aż do drogi. Hm..ku naszemu wielkiemu zdziwieniu nie mogłyśmy pojechać
dalej. Beata złapała kapcia. Zastanawiałyśmy się jak to się mogło stać? No
przecież jeździłyśmy tylko po piachu, leśnych ścieżkach… Wszystko byłoby fajnie
gdyby nie to, że byłyśmy wyposażone jedynie w pompkę. W ogóle to przed wyjazdem
okazało się, że Beata ma bezdętkowe opony. Całą drogę do podlesiowa czytała w
jaki sposób naprawia się taką przebitą opnę… „Wykrakała”! (choć bardziej
pasowałoby „wyczytała tego kapcia”).W każdym bądź razie wyciągnęłyśmy jedyną
„broń” jaką akurat posiadałyśmy i postanowiłyśmy napompować. O dziwo
poskutkowało. Myślałyśmy, że to może jakiś przypadek czy coś, ale szybko
okazało się, że powietrze ucieka… Nie pozostało nam nic innego jak pokierować
się w stronę samochodu.
Cała trasa wynosiła
coś pomiędzy 25 a 30 km. Trudno dokładnie stwierdzić ponieważ nie miałyśmy
gps’a J W Marcinowej
knajpie zjadłyśmy obiad, który nam zaserwował (kurczak z kaszą gryczaną był
wyborny), zapiłyśmy kawą, dogryzłyśmy ciastkiem i zadowolone wróciłyśmy do domu :)
Co stało się z oponą?? Jako, że nie było już wątpliwości, że gdzieś jest dziura, trzeba było ją zlokalizować. W wannie okazało się, że powietrze ucieka w okolicach wentylu. Beata naczytała się na temat uszczelniania, klejenia i innych cudów wianków. Postanowiła raz jeszcze upewnić się czy opona nie ma dętki i ku jej (i mojemu) zdziwieniu okazało się, że dętka jednak jest (nie zmienia to faktu, że opony są bezdętkowe) :) Zakupiłyśmy na zapas zestawy naprawcze: łatki, kleje, dętki i łyżki. Beata nauczyła się wymieniać dętkę tradycyjną metodą prób i błędów. Wszystko się udało i znów możemy śmigać! :)
Co stało się z oponą?? Jako, że nie było już wątpliwości, że gdzieś jest dziura, trzeba było ją zlokalizować. W wannie okazało się, że powietrze ucieka w okolicach wentylu. Beata naczytała się na temat uszczelniania, klejenia i innych cudów wianków. Postanowiła raz jeszcze upewnić się czy opona nie ma dętki i ku jej (i mojemu) zdziwieniu okazało się, że dętka jednak jest (nie zmienia to faktu, że opony są bezdętkowe) :) Zakupiłyśmy na zapas zestawy naprawcze: łatki, kleje, dętki i łyżki. Beata nauczyła się wymieniać dętkę tradycyjną metodą prób i błędów. Wszystko się udało i znów możemy śmigać! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz