Dzień zaczął się równie kiepsko jak skończył się poprzedni. Leje deszcz, jest zimno i bardzo wilgotno. Trzeba jak najszybciej się spakować i ruszyć w dalszą drogą – w poszukiwaniu dobrej pogody, „fajnego siku*” i zorzy.
Gdy tylko władowaliśmy się do samochodu okazało się, że dzień zacznie się jeszcze gorzej niż myśleliśmy. Zakopaliśmy się hm… no niby w śniegu choć patrząc z boku nie wyglądało to tak źle. Każdy sobie pomyślał – pokopiemy chwilę pod kółkami i wyprujemy jak ta gazela przed siebie. W końcu mamy napęd na 4 koła! Z grubsza rzecz biorąc po 90-ciu minutach się udało… Co prawda nie jak gazela, a bardziej jak ociężały muł, ale zawsze. Jedziemy dalej.
Po niedługiej podróży dotarliśmy do miejsca, które to oficjalnie rozpoczynało biegun północny. Pojawiły się też znaki ostrzegające przed reniferami (błyskotliwy słownik Marty podpowiedział nam, że występuje tam dużo reniferów lub że są duże renifery – jak kto woli). Ogromna przestrzeń, biała droga i pełno kamieni wokół (wierzcie, że każdy jeden kamień wyglądał nam jak renifer!). Zatrzymując się w zatoczce by zrobić kilka zdjęć spotkaliśmy starszego pana na nartach biegowych z dubeltówką, której wielkość nabojów nas onieśmieliła. Łamaną angielszczyzną dowiedzieliśmy się, że renifery są „fare away”… Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy dalej. Nagle, naszym oczom ukazał się duży napis WC i mały domek. Bogdan pobiegł sprawdzić co to i wrócił z ogromnym bananem na twarzy stwierdzając, że jest super, ekstra i niemal idealnie.
W środku małego domku były dwa stoliczki, krzesełka i ubikacja. Było sucho, ciepło, przyjemnie i ZA DARMO. Ogrzewanie podłogowe, gorąca woda, lustro i czysty kibelek – cudne miejsce. Postanowiliśmy zagościć na dłużej. Każdy się swobodnie umył, przebrał w świeże ciuchy i wypachnił :) Przy okazji przebierania się zorientowaliśmy się, że torby z rzeczami na dachu są totalnie mokre…
Korzystając z okazji zdjęliśmy je, posegregowaliśmy na rzeczy suche i mokre. Przepakowaliśmy przy okazji skrzynie z jedzeniem i spakowaliśmy się od nowa (dobrze, że nikt w tym czasie nie chciał skorzystać z owej budki bo mógłby się zdziwić tym co zastałby w środku).
Przepakowani, posprzątani i ogarnięci ruszyliśmy przed siebie.
Udało nam się jednak znaleźć całkiem przyjemny parking z wiatką. Tam ugotowaliśmy pierwszy obiad – kuskus z warzywami (cukinia, pomidor, cebula, pieczarki i sos instant :) ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz