Rozwijane Menu

28 lutego 2015

Dzień 11 - Z wizytą u Świętego Mikołaja


Wydawałoby się, że dzień jak co dzień. Znowu mokro, znowu śnieg i parking… Zjedliśmy śniadanie, zapiliśmy herbatką i zupkami instant i już chcieliśmy się pakować, a tu nagle podjeżdża mały czerwony opel i wypada z niego jakaś dziwna lapońska pani. Bogdan stał na linii strzału. Zaczęli chwilę rozmawiać. Za moment przyłączyła się Beata, Marta nasłuchiwała z boku. Myślę sobie – o! Coś się dzieje! Działo się i to w cale nie takie „fifarafa”.

Pani z FINLANDKIEJ GAZETY „Luoteis-Lappi” przyjechała zrobić z nami wywiad! Ale skąd? Jak? Nabijaliśmy się po drodze, że z pewnością wzbudzamy furorę w spokojnych miasteczka przemierzając kilometry z naklejoną na drzwiach mapą i wielką, białą plandeką skrywająca pewnie coś tajemniczego na dachu. Nie spodziewaliśmy się jednak, że aż tak. W końcu spaliśmy na jakimś wygwizdowie. Nic tylko pusta droga (wieczorem może minął nas aż jeden samochód, a w nocy w ogóle nie było nic słychać), las i my. Zaciekawieni pojawieniem się owej Pani zapytaliśmy skąd się o nas dowiedziała. Okazało się, że ktoś doniósł, że jacyś ludzie biwakują pod namiotami na jednym z parkingów… Tego to się nie spodziewaliśmy. Dobrze, że nie donieśli na policję bądź jakąś tamtejszą straż leśną! W skrócie opowiedzieliśmy co i jak. Pani zapytała o to co już widzieliśmy, gdzie byliśmy i gdzie podążamy. Porobiła notatki i odjechała w nieznanym nam kierunku :) My oszołomieni i „w blasku wyimaginowanych gazetowych fleszy” ruszyliśmy do Rovaniemi.
Marta myje włosy :)

 
Okazało się, że znaleźć wioskę świętego mikołaja w Laponii to nie łatwa sprawa. Ustawiliśmy nasz GPS na centrum miast, a konkretnie na muzeum hm..no właśnie. Miało być nazwijmy to Zorzy Polarnej, ale niestety źle spisałam adresy i z dwóch będących obok siebie muzeów wybrałam „to złe”… To, w którym byliśmy nie miało nic wspólnego z Zorzą.
Tankowanie na trasie: Automaatti - płatność kartą, Maksu kassalle - płatność gotówką.
Przeciwnie, było skierowane bardziej do dzieci (pewnie dlatego Pani w kasie tak dziwnie na nas patrzyła). Były w nim ustawione wielkie maszyny do obróbki drzew, piły, siekiery, a nawet broń. Wszystko zabezpieczone i wytłumaczone co jak działa. Naszą uwag przykuła dość drastyczna zabawa. Interaktywne strzelanie do łosi… Pod ekranem leżała nawet duża nazwijmy to maskotka łosia, która była „rozbebeszona” i można było wyciągnąć z niego wnętrzności… (nie zrobiłyśmy zdjęcia)
W każdym bądź razie wszystkim zrzedła mina kiedy zeszliśmy na dół i okazało się, że to nie jest to muzeum. Pokręciliśmy się chwilkę i nieco zrezygnowani zdecydowaliśmy się pojechać dalej. Niestety jak się okazało wioska mikołaja otwarta jest do godziny 17, a była 15 więc nie bardzo był czas żeby skoczyć do muzeum zorzy. 
Wracając do wioski Mikołaja. Jadąc w kierunku centrum spodziewaliśmy się dużych bilbordów, plakatów i informacji, które poprowadziłby nas do celu. Okazało się, że wg rozpiski, którą dostaliśmy będąc w nietrafionym muzeum, wioska mikołaja podzielona jest na kilka miejsc. Całe szczęście trafiliśmy dobrze. 
 
Mniej więcej 3 km przed „kompleksem mikołaja” zaczęły się ogromne bilbordy i to dosłownie co kilkanaście metrów. 
Dotarliśmy! Ale co teraz? W którym z tych domków jest Mikołaj? Z pomocą przyszła nam duża mapa terenu  zaznaczony na niej ON. Z lekką dozą ekscytacji otwieramy drzwi i szukamy, rozglądamy się i nie ma. Znaleźliśmy informację, że „Mikołaj wróci za 30 min”. Usiedliśmy więc i oczekiwaliśmy, a w raz z nami kilkunastoosobowa wycieczka jakby Wietnamczyków. Zebrało się ich tylu, że nawet nie widzieliśmy kiedy otworzono drzwi.

Nawet Nightwish był u mikołaja :)
Do Mikołaja prowadzi tajemniczo-kiczowaty korytarz. Oczywiście nie można robić zdjęć ani kręcić filmów. W środku kręci się ogromne koło zębate. Całość chyba ma być imitacją zegara, choć pewności nie mam… Sam mikołaj siedzi w takim miejscu, że wchodząc lub wychodząc nie można go zobaczyć, Trzeba cierpliwie czekać na swoją kolej. Każdemu obowiązkowo są robione dwa-cztery zdjęcia z mikołajem. Wychodząc można kupić takie zdjęcie w formie 5-ciu kartek świątecznych za 35 euro lub jedno duże zdjęcie za 40 euro. Oczywiście nie jest to obowiązkiem ale my skorzystałyśmy z okazji :)
Wrażenia co do samego Mikołaja? Takie trochę bajkowe. Co prawda nie ma swojej „wychodowanej” brody, ale mimo to wydawał się być niesamowicie miłym i ciepłym człowiekiem. Bardzo zabawnie wymawiał „dźyń dobry, dźyńkuję i do widźienia”. Wizyta bardzo szybka lecz zapadająca w pamięć. Pozostało tylko kupienie pamiątek. Była ich cała masa.
Marta poszukiwała koszulki z łosiami, ale niestety nie znalazła swojego rozmiaru. Bogdan w ramach pamiątki zabrał kawałek drewna kominkowego z wystawy (oczywiście za pozwoleniem). Ja pozazdrościłam i także wzięłam :D
Pokręciliśmy się chwilę po dziedzińcu, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu noclegu, który znaleźliśmy na parkingu przy stacji benzynowej za Oulu.

 
Niestety po długim dniu pełnym wrażeń wszyscy byliśmy zmęczeni i nie robiliśmy obiadu. Poza tym kierowaliśmy się już w stronę Helsinek by dążyć na czwartkowo-poranny prom. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz