Umówiłyśmy się z Hanią na poświąteczny wyjazd w góry. Mówiąc
„poświąteczny” miałyśmy na myśli sobotę 27-go grudnia. Ostatecznie stanęło na
tym, że w piątek miałyśmy wysłać Hance sms z informacją „o której wyjeżdżamy”.
SOBOTA
Cisza w eterze… Hania nie dała znaku życia. O co chodzi? To
do niej nie podobne. Poranna konsternacja – jedziemy, nie jedziemy? O co
chodzi. Zgodnie z Beatą stwierdziłyśmy, że z perspektywy czysto ekonomicznej
nie opłaca nam się jechać samym… Ślemy zatem kolejne informacje do Hani. W końcu dochodzi godzina 8. Powinnyśmy
już wyjeżdżać. Dzwonimy – nie odbiera…
Ostateczna decyzja – nie jedziemy.
W końcu, popołudniu udało nam się dodzwonić do Hani, która
jakby nigdy nic pyta co tam słychać? Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak:
- S: wszystko w porządku?
- H: no tak. Piłujemy drewno. A co się stało?
- S: no miałyśmy jechać w góry…
- H: no wiem. Jutro jedziemy.
- S: Hania, miałyśmy jechać w sobotę.
- ….cisza w telefonie…
- H: a jaki dziś jest dzień?
- S: ..sobota.
- …znowu cisza…
- H: ojej. To dzisiaj jest sobota?!
I zaczęła swoje przeprosiny. Nasza zakręcona Hanka myślała,
że sobota będzie w niedzielę. A raczej myślała, że sobota była piątkiem. Była kompletnie
zaskoczona i zdziwiona tym co się stało. Ostatecznie umówiłyśmy się na niedzielę :)
NIEDZIELA
Wyjeżdżamy o godzinie 8:00 z Siemianowic. Jedziemy w stronę
Żabnicy. Trasa: Żabnica – Hala Boracza – Redykalny – Lipowski –
Rysianka – Żabnica.
Naszą wędrówkę rozpoczęłyśmy od skierowania swoich kroków na
Halę Boraczą.
Trasa stosunkowo krótka, zajęła nam nieco ponad godzinkę. Dlaczego
poszłyśmy właśnie tam? Otóż – przynajmniej raz w roku musimy zjeść boraczową
jagodziankę. Co jak co, ale być w okolicy i nie wstąpić na jagodziankę to
grzech! Kto jeszcze nie był lub był i nie jadł – koniecznie spróbujcie.
Właścicielka serwuje swojskie jagodzianki. Dziennie świeże i pachnące!
Następnie ruszyłyśmy w stronę Rysianki, wybierając dłuższą
trasę wiodącą przez Redykalny Wierch i Halę Lipowską. Co najważniejsze – śnieg udało nam
się znaleźć. Było go całkiem sporo! :)
Aby nie tracić czasu nie zatrzymywałyśmy się po drodze.
Drugą „przerwę” miałyśmy dopiero na Rysiance, która pękała w szwach od napływu
sylwestrowiczów. Szybko zjadłyśmy i pośpiesznie ruszyłyśmy w kierunku samochodu
ponieważ robiło nam się już zimno.
Zwieńczeniem całej „wycieczki” był mój fenomenalny zjazd na
dupolocie. Beata pierwszy raz stwierdziła, że jej jest zimno i nie jedzie, a ja
– jak to ja – stwierdziłam, że nie po to targam dupolota w plecaku żeby z niego
nie skorzystać! Pierwszy zjazd, z powodu kamienistego podłoża, nie należał do
najlepszych za to drugi… Drugi to jakaś kompletna kiszka. Z mojego nowego,
wypasionego dupolota z grubą gąbką zostało naprawdę niewiele.
Udało mi się
przejechać przez taki kamień, który nie dość, że zniszczył mojego nowego dupolota
(z którego odpadł duży kawałek plastiku i amortyzująca pianka) do tego rozciął
moje spodnie, getry, majtki i uwaga – mój zadek też! Na jakiś czas wyleczyłam
się ze zjazdów na dupolocie.
Na sam koniec wycieczki przyjęliśmy kolędników w samochodzie J