Jakże się ucieszyłyśmy widząc znajomą twarz. Od razu, korzystając z okazji, zaproponowałyśmy p. Tadkowi wyjazd w Tatry. Oczywiście się zgodził, ale stwierdził „ale po co tak daleko. Mam
lepsze miejsce – bliżej, na Słowacji”. Dłużej się nie zastanawiając umówiliśmy się na drugi dzień
(na niedzielę) na godzinę 7.00 w Suchej.
Wstałyśmy jakoś o 4:30, ogarnęłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę Suchej Beskidzkiej. U Pana Tadka wypiłyśmy szybką kawę i ruszyliśmy dalej. Okazało się, że owe BLISKO to jednak DALEKO…
Długa podróż po 4 godzinach spania była prawdziwą męką, ale gdy już dotarliśmy na miejsce… Wtedy zaczęła się przygoda. Całą drogę rozpieszczało nas słońce. Jak na październik zjawisko nie często spotykane. Było do tego stopnia ciepło, że trzeba było się rozbierać – do krótkich rękawów!
Początek szlaku był dość niepozorny. Szliśmy przez wielką polanę, wokół której było mnóstwo „budek łowieckich” - czuliśmy się jak jelenie pod ostrzałem :) Gdy w końcu zaczął się „właściwy szlak” od razu przypomniała nam się wizyta w Słowacki Raju. Kładki, kładeczki i drabinki. To lubimy najbardziej. I znów ta krystaliczna górska woda pod nogami.
Mina Pana Tadka – bezcenna :)
Jedną z głównych atrakcji na trasie był wodospad przy którym, ze względu na ogromny tłum zgromadzony wokół, nie spędziliśmy dużo czasu. Poza tym pogoda się nieco zepsuła. Zaczęło wiać i trzeba było się streszczać żeby nie zmoknąć.
Po dotarciu do „celu” (czyli tzw. połowy drogi) uświadomiliśmy sobie, że wcale nie idziemy aż tak wolno jak nam się wydaje i do samochodu pozostały nam 2h30min…
Z powodu niepewnej pogody postanowiliśmy nie tracić czasu „na popas”. Wtedy też przekonałyśmy się, że „głodny Pan Tadek to zmierzły Pan Tadek” :)
Pamiętajcie – nie odkładajcie nigdy jedzenia na później bo zazwyczaj nie można znaleźć odpowiedniego miejsca do jedzenia, nie ma gdzie usiąść itp. :)
Na sam koniec zaserwowaliśmy sobie wizytę w słowackim browarze, w którym akurat odbywało się wesele. Dziwnie się na nas spojrzeli goście kiedy tacy brudni, nie pachnący świeżością wpakowaliśmy się z plecakami do baru… W każdym bądź razie nikt nie zwrócił nam uwagi. Kupiliśmy co mieliśmy kupić i wyszliśmy :)
Odstawiłyśmy Pana Tadka do domu i same ruszyłyśmy w stronę Siemianowic. Wycieczkę zaliczamy do udanych! :)