Po pierwsze, pogoda: oczywiście na zmówienie. Tydzień przed wyjazdem rozpoczęłyśmy modły i inne tańce aby każdy był zadowolony! Po drugie, miejscówa: no co jak co – ale sami musicie przyznać, że schronisko na Leskowcu jest „urocze” :) Po trzecie, niezawodna Hania i jest ciasto – tym razem „ciasto puk! puk!” :)
Zacznijmy jednak od początku… Za nami drugi wyjazd z serii „zmiana czasu na…” i trzeci z kolei organizowany przez nas – Nogę za Nogą. Skąd w ogóle pomysł żeby odbyło się to właśnie na
Leskowcu? Zachęcane opowiadaniami, słynnego już Pana Tadka, o tym jakie to schronisko fajne, a że ludzie sympatyczni, że wschody słońca piękne, droga niezbyt męcząca i wiele innych zalet nie pozostało nam nic innego jak zaklepanie miejsc noclegowych. Co prawda próbowałyśmy się już dogadać z Panią latem, kiedy w schronisku panował ogólny chaos, z powodu remontu i „ataku” niedzielnych turystów, ale rozmowa pomiędzy jednym, a drugim wydanym bigosem była na tyle trudna, że postanowiłyśmy wrócić innym razem. Skończyło się na kilku telefonach :)
DZIEŃ 1
Przejdźmy do sedna. Jest 24 października, godzina 10:00 rano. Pierwsze dwa samochody wyruszają w kierunku Leskowca. Beata, Hania, Skarbonka, Marta, Monika, Kasia no i ja. Po drodze mieliśmy mały przystanek w Andrychowie, a dokładnie przy Miejskiej Informacji Turystycznej. Wysiadka z samochodu, spakowanie ekwipunku (a raczej dopięcie wszystkiego do plecaka) i w górę.
Szlak, którym podążałyśmy jest stosunkowo krótki (aż 45min!) lecz nieco stromy. Tuż przed schroniskiem pojawiły się pierwsze „objawy” zimy. Szyli SZADŹ (wg Hani: szać, sznadź..i wszystko inne tylko nie to właściwe).