W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce! Było jakoś tak po północy – hm, bliżej pierwszej. Ciemny parking, w ciemnym lesie – generalnie czarna D. Stoją dwa znane samochody więc jest dobrze. Jeszcze tylko trzeba znaleźć winowajców całej tej wyprawy. Wydawałoby się nic prostszego. W końcu mamy niebanalną ekipę! - dobrze ogarniającą każdą mapę Beatę, zachwycająca się świerszczami, ptakami, gadami, płazami i bakteriami Anię no i mnie… daruję sobie zacny opis mojej osoby :P
Ledwie ruszamy i już coś widzę w krzakach! Patrzą na mnie wielkie, świecące oczy. Pytam się Anki czy też to widzi (czasem lepiej się upewnić czy inni widzą to samo co Ty…). Całe szczęście wszystko ze mną w porządku! Najgorsze jednak było to, że te świecące oka „mnożyły” się w sekundach! Jedna para, dwie..trzy…! Trochę się z Anią nakręciłyśmy…, ale tylko troszeczeczkę! :) Beata się z nas nabijała bo sama nic nie zauważyła… Też bym tak chciała. Pewno byłoby łatwiej. W sumie to nic strasznego. Zwierzęta w lesie – normalna sprawa. Jednak zastanawiałam się nad tym jakie ma to znaczenie, że jesteśmy w rezerwacie przyrody? Tam jednak jest mniej ludzi więc zwierzaki czują się bardziej swobodnie. W każdym bądź razie nic nas nie zjadło! Nieopodal parkingu znajdowała się tablica informacyjna z dużym czerwonym punktem „tu jesteś”. Teraz to już nic nie powinno nas zaskoczyć… Poza tym, że punkty widokowe (na którym to spali nasi znajomi) są dwa, a my myślałyśmy, że jest jeden… Beata jednak zadecydowała, do którego idziemy, a my z Anką jak te cielaczki pół kroku za nią. Przeraźliwy krzyk ptaków w środku nocy, do tego niesamowicie głośny rechot żab i pomiędzy tym Ania ze swoim:
„A: słyszałaś. Takie ryba, ryba – rak, rak.
S: Ale co? Jaki rak? Jaka ryba.
A: ryba, ryba – rak, rak. Ptak tak robi…
S: aaa! No coś tam słyszę. Co to za ptak?
A: …no właśnie nie pamiętam.”
Po kilku minutach Anka krzyczy „trzciniak”! Myślę sobie i pytam „ale o co chodzi”. A ona na to „no ryba, ryba – rak, rak to trzciniak!”. I już wszystko było jasne :)
Idąc przed siebie, natrafiłyśmy na opuszczony dom strasznej czarownicy dlatego postanowiłyśmy zawrócić. Tzn. Beata stwierdziła, że nie powinno tego tu być więc pewnie skręciłyśmy nie w tą drogę gdzie miałyśmy. No to OK. Wracamy. Byle dalej od strasznej czarownicy!
Po niedługim czasie udało się. Jest punkt widokowy! Ale dziwnie tam cicho. Może to nie ten? Choć nie… z pewnością to ten - słychać pochrapywanie Bogdana. Nie było zatem komitetu powitalnego, a wino musiałyśmy wypić same! :) Rozłożyłyśmy się nieco dalej co by nie zbudzić tych, którzy fazę REM to chyba mieli już dawno za sobą ponieważ pomimo naszych starań tłukłyśmy się znacznie, a oni ani drgnęli. Posiedziałyśmy coś do 2:30 i poszłyśmy spać. Tego dnia słońce wstawało o 5:08. Nastawiłyśmy budzik i czekałyśmy. Okazało się, że „pierwsza faza świtu” nie była powalająca więc zasnęłam dalej. Beata twardo zebrała się, wzięła aparat i dzięki niej są te cudowne zdjęcia.
Ledwie ruszamy i już coś widzę w krzakach! Patrzą na mnie wielkie, świecące oczy. Pytam się Anki czy też to widzi (czasem lepiej się upewnić czy inni widzą to samo co Ty…). Całe szczęście wszystko ze mną w porządku! Najgorsze jednak było to, że te świecące oka „mnożyły” się w sekundach! Jedna para, dwie..trzy…! Trochę się z Anią nakręciłyśmy…, ale tylko troszeczeczkę! :) Beata się z nas nabijała bo sama nic nie zauważyła… Też bym tak chciała. Pewno byłoby łatwiej. W sumie to nic strasznego. Zwierzęta w lesie – normalna sprawa. Jednak zastanawiałam się nad tym jakie ma to znaczenie, że jesteśmy w rezerwacie przyrody? Tam jednak jest mniej ludzi więc zwierzaki czują się bardziej swobodnie. W każdym bądź razie nic nas nie zjadło! Nieopodal parkingu znajdowała się tablica informacyjna z dużym czerwonym punktem „tu jesteś”. Teraz to już nic nie powinno nas zaskoczyć… Poza tym, że punkty widokowe (na którym to spali nasi znajomi) są dwa, a my myślałyśmy, że jest jeden… Beata jednak zadecydowała, do którego idziemy, a my z Anką jak te cielaczki pół kroku za nią. Przeraźliwy krzyk ptaków w środku nocy, do tego niesamowicie głośny rechot żab i pomiędzy tym Ania ze swoim:
„A: słyszałaś. Takie ryba, ryba – rak, rak.
S: Ale co? Jaki rak? Jaka ryba.
A: ryba, ryba – rak, rak. Ptak tak robi…
S: aaa! No coś tam słyszę. Co to za ptak?
A: …no właśnie nie pamiętam.”
Po kilku minutach Anka krzyczy „trzciniak”! Myślę sobie i pytam „ale o co chodzi”. A ona na to „no ryba, ryba – rak, rak to trzciniak!”. I już wszystko było jasne :)
Idąc przed siebie, natrafiłyśmy na opuszczony dom strasznej czarownicy dlatego postanowiłyśmy zawrócić. Tzn. Beata stwierdziła, że nie powinno tego tu być więc pewnie skręciłyśmy nie w tą drogę gdzie miałyśmy. No to OK. Wracamy. Byle dalej od strasznej czarownicy!
Po niedługim czasie udało się. Jest punkt widokowy! Ale dziwnie tam cicho. Może to nie ten? Choć nie… z pewnością to ten - słychać pochrapywanie Bogdana. Nie było zatem komitetu powitalnego, a wino musiałyśmy wypić same! :) Rozłożyłyśmy się nieco dalej co by nie zbudzić tych, którzy fazę REM to chyba mieli już dawno za sobą ponieważ pomimo naszych starań tłukłyśmy się znacznie, a oni ani drgnęli. Posiedziałyśmy coś do 2:30 i poszłyśmy spać. Tego dnia słońce wstawało o 5:08. Nastawiłyśmy budzik i czekałyśmy. Okazało się, że „pierwsza faza świtu” nie była powalająca więc zasnęłam dalej. Beata twardo zebrała się, wzięła aparat i dzięki niej są te cudowne zdjęcia.
Nagle coś wbija mi łokieć w żebra. Anka do mnie mówi:
A: patrz! Wschód! Widzisz?
S: no widzę.
A: to co idziemy spać dalej?
S: no.
I zasnęłyśmy. :)
A: patrz! Wschód! Widzisz?
S: no widzę.
A: to co idziemy spać dalej?
S: no.
I zasnęłyśmy. :)
Rano przywitałyśmy się z wszystkimi, zjadłyśmy śniadanie i zastanawiałyśmy się co dalej. Stwierdziłyśmy, że spacer po rezerwacie z naszą panią biolog to świetny pomysł!
Druga wieża widokowa, perkoz oraz jaszczurka
Pochodziłyśmy tak z 3 godziny i w końcu dotarłyśmy do samochodu. Ilość aut na parkingu była powalająca! Czym prędzej się stamtąd ewakuowałyśmy.
Pojechałyśmy do Raciborza gdzie mieszka siostra Ani, która to ugościła nas obfitym obiadem. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy i poszłyśmy zwiedzać Racibórz. Dziewczyny zabrały nas na najlepsze lody w tym mieście. Pomimo pełnych brzuchów nie mogłyśmy się oprzeć. Co jak co, ale nie potrafiłyśmy sobie odmówić lodów o smaku „Kinder niespodzianki”! Posiedziałyśmy przy lokalnej atrakcji – fontanna. Dzieciaki szalały. Łącznie z siostrzenicą Anki. :)
Pojechałyśmy do Raciborza gdzie mieszka siostra Ani, która to ugościła nas obfitym obiadem. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy i poszłyśmy zwiedzać Racibórz. Dziewczyny zabrały nas na najlepsze lody w tym mieście. Pomimo pełnych brzuchów nie mogłyśmy się oprzeć. Co jak co, ale nie potrafiłyśmy sobie odmówić lodów o smaku „Kinder niespodzianki”! Posiedziałyśmy przy lokalnej atrakcji – fontanna. Dzieciaki szalały. Łącznie z siostrzenicą Anki. :)
Przyszedł czas powrotu do domu. Ania została u Dagmary, a my ruszyłyśmy w stronę Siemianowic. Beata oczywiście odpłynęła, a ja lekko „zboczyłam” z kursu. Okazało się przejeżdżamy tuż obok Chudowa. Głupio byłoby nie wstąpić na zamek. Dojeżdżamy i co widzimy? Pełno motocyklistów. Motory, harley’e, skutery i inne takie. Ławki, scena i impreza. Ale o co chodzi? Nigdzie żadnej informacji… Wszystko zamykało się w haśle „majówka”.
Pooglądałyśmy zamek, wsiadłyśmy w auto i wróciłyśmy do domu. :)
Informację na temat rezerwatu Łężczok można znaleźć na stronie:
http://www.nedza.pl/turystyka/przyroda.html
Zamek w Chudowie: parking 5 zł, bilet normalny 5 zł, bilet ulgowy 3 zł, godziny otwarcia od maja do września poniedziałek, wtorek, czwartek 11:00-17:00, piątek-niedziela 11:00-19:00, środa nieczynne. Więcej informacji na temat zamku http://www.zamekchudow.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz