Rozwijane Menu

23 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 5. Paleochora i Sougia

Po kolejnej wietrznej nocy obudził nas niesamowity „gorąc” w namiocie (to straszne uczucie kiedy masz wrażenie, że już nie ma czym oddychać!). Czym prędzej wyszłyśmy z naszego M2. Wyciągnęłyśmy wszystko ze środka i zrobiłyśmy pozorny porządek (wrzucając wszystko do plecaka jak leciało). Później zjadłyśmy śniadanie pod drzewkiem. Kawa z pianką była „NA WYPASIE” :)

W końcu obudziły się dziewczyny, na twarzach których malował się zdecydowanie ciężki poranek. Nie wspomniałam, że po tym jak wieczorem poszły na miasto (niby po fajki) wróciły po 4 nad ranem?? Razem z nimi poszłyśmy na kolejną kawę :) Muszę przyznać, że kawa frappe jest przereklamowana (bynajmniej dla mnie).
Każdy poszedł w swoją stronę. Dziewczyny na śniadanie, a my poszłyśmy dokończyć zwiedzanie miasteczka. Palechora jest sporym i bardzo ładnym miasteczkiem. Są w niej dwie plaże: kamienista, którą miałyśmy okazję poznać dzień wcześniej i piaszczysta.Spacerowałyśmy malowniczymi uliczkami pełnymi kwiatów i przeróżnych zapachów. Udało nam się znaleźć market owocowo warzywny. Nie muszę dodawać, że wszystko było świeże?
Zbliżała się pora obiadowa więc zaczęłyśmy kierować się w stronę samochodu celem zjedzenia wykwintnej strawy jaką miał być liofilizat (makaron penne bolognese), ale po drodze znalazłyśmy dziewczyny kąpiące się w małej zatoczce więc się dosiadłyśmy. Oczywiście nadal trzymałyśmy się „nie wchodzenia do wody”. Może i słusznie ponieważ dno zatoczki było pełne ostrych kamieni, kawałków kafelek i różnego innego syfu co odczuła Gulia na swoich stopach… Siedząc tak na brzegu udało mi się wypatrzeć w wodzie kilka kolorowych krabów :)
\
No nic… trzeba jechać dalej! Dziewczyny wymyśliły, że jedziemy do miejscowości SOUGIA. Nie planowałyśmy tego, ale pewnie! Czemu nie!

SOUGIA to zdecydowanie nr 1 całej naszej wycieczki. Z chęcią wróciłabym tam kolejny raz! Jest to naprawdę mała, nadmorska miejscowość utrzymująca się od A do Z z turystów. Przemierzając główny deptak byłyśmy zasypywane propozycjami zjedzenia świeżych ryb.

Sama plaża swym obrazem przypominała mi trochę wolne miasteczko w hipisowskim klimacie. Namioty były w krzakach, pomiędzy skałami, na środku plaży… Każdy jeden otoczony jakby płotem. Poza tym plaża w tej miejscowości to jedna z niewielu miejsc na krecie będących „przyjazną” naturystom. Luz, blus i marihuana (poważnie, całą wyspa pachnie ziołem… pytałyśmy tu i tam, ale nie dowiedziałyśmy się dlaczego) :)
Od razu znalazłyśmy miejsce , w którym chciałyśmy rozbić nasz namiot! Poszłyśmy do samochodu żeby się przepakować. Od razu rozbiłyśmy nasze M2 (co by nam nikt nie zajął miejscowy) i poszłyśmy w miasto coś zjeść :) Naszym celem była „ostatnia knajpka we wsi”.
Nie mogłyśmy się zdecydować co zamówić więc przemiła obsługa zaproponowała nam „zmiksowany” talerz przystawek -> wszystkiego po trochu czyli krewetki, kalmary, ośmiornice, tzatziki, fete, ryż zawinięty w jakieś dziwne liście hm… jakieś dziwne kotleciki i mnóstwo innych dobrych różności :) Normalnie palce lizać! Najadłyśmy się na maksa… po czym przyniesiono talerz z daniem głównym: kilka rodzajów świeżych ryb – grillowane i smażone. Siedziałyśmy tak długo aż zjadłyśmy. W sumie za całą naszą ucztę zapłaciłyśmy 55 euro (oliwki z chrupiącym chlebem, przystawkę, główne danie, 1 litr wina) do tego dostałyśmy RAKI oraz tamtejszy deser w gratisie. Przysiadł się do nas jeden z pracowników (coś jakby menadżer sali) – SAVAS, okrzyknięty przez nas „Black Man”. Urodzony na Krecie, wychowany w Zimbabwe, pracujący przez 10 lat w Hamburgu… Był całkiem zabawny. Gulia stwierdziła, że byłby nawet całkiem fajny gdyby miał z 30 lat mniej na liczniku :)
Po uczcie Savas zaprosił nas do baru gdzie poczęstował nas znowu raki, a my poczęstowałyśmy wszystkich winówką. Oczywiście smakowała!

W końcu dotarłyśmy do namiotu! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz