To był ciężki poranek, no ale jeszcze trzeba było załatwić kilka spraw np. odwieźć samochód do naprawy (czytaj tato pomóż – coś stuka!).
Na lotnisku byłyśmy około godziny 10:00, szybkie ważenie, ostreczowanie smerfnym streczem i odprawa, która poszła nadzwyczaj sprawnie. Okazało się, że ludzie mają znacznie większe bagaże podręczne. Standardowo tylko my się przejmowałyśmy.
Startujemy! Żegnamy deszcz, aby powitać cieplejszą pogodę.
Podróż minęła bardzo szybko, a to dzięki super widokom za oknem. Wylądowałyśmy koło 15:30 na lotnisku w Chanii. Pierwszy powiew ciepłego powietrza zmotywował nas do szybkiego przepakunku i ruszenia w stronę przygody!
Nasz przystanek nr 1 to centrum Chanii (koszt busa 2,30€ z lotniska). Będąc w centrum zaczęłyśmy szukać sklepu z gazem. A co jeśli nie znajdziemy? O matko! Będziemy głodować? Nie! Musimy go znaleźć! Okazało się, że nie było tak strasznie. Na sklep z gazem trafiłyśmy za drugim razem (duży gaz 5,60€). Spokojne już o nasze wyżywienie zaczęłyśmy zwiedzać centrum Chanii. Pierwszy nasz przystanek to Katedra Marii Panny od trzech Męczenników- zacna!
Na placu przed katedrą poznałyśmy Kasię z Wadowic, która leciała razem z nami samolotem. W czasie rozmowy okazało się, że czeka na koleżankę z Włoch, która ma przylecieć dopiero jutro i że musi gdzieś przekimać. Dołączyła do nas ponieważ nie zrażało ją spanie na falochronach, gdzie zamierzałyśmy spędzić noc. Słowo o Kasi. To młoda, sympatyczna dziewczyna, która na tygodniowy wyjazd miała duży plecak z małą ilością rzeczy w środku. Do spania miała śpiwór oraz hamak. Pozytywnie zakręcona :)
Wieczorem spacerowałyśmy kolorowymi uliczkami, pełnymi ludzi gdzie co chwila ktoś zapraszał nas do swojej restauracji. Udało mi się nawet znaleźć 2 euro na ulicy – jakiż to pozytywny początek wakacji!
W czasie zwiedzania natrafiłyśmy na dawne zabudowania obronne (zrujnowany fort Firkas), na których postanowiłyśmy chwile zostać by podziwiać zachód słońca i napić się tamtejszych trunków.
Na pierwszy rzut kupiłyśmy dwie butelki różnych firm RETSINY oraz piwo. Okazało się retsina to wino z dodatkiem żywicy z sosny alpejskiej. Czy to smaczne? To z zieloną etykietą tak, ale to drugie, które wybrałam było ohydne. No ale… trzeba było spróbować. Do naszego greckiego wieczorku miałyśmy do dyspozycji oliwki, fetę oraz grecki teatr.
Okazało się że na forcie w tym dniu był teatr. Było to dla nas bardzo ciekawe doświadczenie. Oczywiście żadna z nas nie włada greckim więc każda miała inne wyobrażanie o tym co się dzieje na scenie. Normalnie tragikomedia :)
Miejsce gdzie się zatrzymałyśmy okazało się być tak sympatyczne (szczególnie po opróżnieniu owych niezbyt dobrych trunków), że postanowiłyśmy się tam rozbić. W trojkę zmieściłyśmy się w dwuosobowym namiocie z bagażami :) Noc minęła strasznie szybko i czujnie ponieważ ktoś próbował nam wejść do namiotu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz