– A MOŻE ROWER??!! Pomyślałam – JASNE! Dlaczego nie? Kilka lat nie jeździłam na rowerze, może być fajnie… Jak pomyślałyśmy – tak zrobiłyśmy. Tydzień później (po tym jak wpadła myśl do głowy) nawiedziłyśmy Pana Tadka silną 3 osobową grupą szturmowo-rowerową. Wieczorem delikatny podkład (%) po to aby rano zwarcie wstać! Piękne słońce na niebie, delikatny chłodek – w
sam raz na większy wysiłek. Krótki sparing – walka o rowery,ale się udało się. Każdy dosiada swego „rumaka” i w drogę.
„Najpierw powoli jak żółw ociężale (…) i biegu przyspiesza,i gna coraz prędzej…” – a to dlatego bo było z górki. Kierunek….hm – przed siebie. Począwszy od omijania wielkich dziur w asfalcie, drogę na której nikt nie przejmował się rowerzystami udało nam się dojechać do jakiejś wiochy.
Samochodów zdecydowanie mniej, dziur też i…. już jest na horyzoncie…coraz bliżej… w zasięgu ręki staje ON (lub ona – zależy jak patrzeć) SKLEP! Woody – dajcie mi wody(z braku laku wzięłam Tymbarka
– choć muszę przyznać, że nie pamiętam jaką informacją mnie uraczył). Możemy jechać dalej…
– choć muszę przyznać, że nie pamiętam jaką informacją mnie uraczył). Możemy jechać dalej…
I tak w pięknych okolicznościach natury jedziemy przed siebie – po prawej krowy, po lewej kozy, a gdzieś tam w tyle zniknęła Beata, która prawie jak „ten” Japończyk robiła zdjęcia…duuuuużo zdjęć! (no bez przesady B.)
W telegraficznym skrócie:
• nie obyło się bez małych awarii (ale Pan Tadek ratował sytuację);
• w sumie przejechaliśmy jakieś 35km (więc jak na tak długi czas bez roweru to ładny wynik);
• średnia prędkość jak mniemam to coś koło 20hm/h;
• najwyższa prędkość, którą udało mi się osiągnąć to 55hm/h(uwierzcie, że nie miałam
pojęcia, że można tak szybko jechać na rowerze);
• zeszło nam jakiś litr napoju na głowę.
I wszystko byłoby całkiem fajnie gdyby nie ten ból DU*Y na drugi dzień i przez kolejny TYDZIEŃ….
No cóż… nie można tak być w górach i narzekać na bolące zadki. Żeby nie było, że powozimy się tylko rowerami trzeba było „zaliczyć”spacer po okolicy. Celem była HALA KRUPOWA. Jak się okazało – cudne miejsce…,ale o tym później. Samochodami dojechaliśmy do miejscowości Sidzina. Jako, że niedziela to dzień odpoczynku i błogiego lenistwa trasa jest nie zbyt wymagająca. Powiedziałabym nawet – spacerowa.
W telegraficznym skrócie:
• nie obyło się bez małych awarii (ale Pan Tadek ratował sytuację);
• w sumie przejechaliśmy jakieś 35km (więc jak na tak długi czas bez roweru to ładny wynik);
• średnia prędkość jak mniemam to coś koło 20hm/h;
• najwyższa prędkość, którą udało mi się osiągnąć to 55hm/h(uwierzcie, że nie miałam
pojęcia, że można tak szybko jechać na rowerze);
• zeszło nam jakiś litr napoju na głowę.
I wszystko byłoby całkiem fajnie gdyby nie ten ból DU*Y na drugi dzień i przez kolejny TYDZIEŃ….
No cóż… nie można tak być w górach i narzekać na bolące zadki. Żeby nie było, że powozimy się tylko rowerami trzeba było „zaliczyć”spacer po okolicy. Celem była HALA KRUPOWA. Jak się okazało – cudne miejsce…,ale o tym później. Samochodami dojechaliśmy do miejscowości Sidzina. Jako, że niedziela to dzień odpoczynku i błogiego lenistwa trasa jest nie zbyt wymagająca. Powiedziałabym nawet – spacerowa.
Co jak co, ale tak do końca zapomnieć o tym, że bolą 4 litery to nie można… :D Pogada urzekająca – nie za ciepło, nie za zimno lecz w sam raz. Widoczność całkiem niezła (co można zauważyć na zdjęciach). Kiedy po nieco ponad godzinie udaje nam się dojść do małego, przytulnego schroniska, z którego rozciąga się piękna panorama TATR już wiem, że z pewnością będziemy chcieli tam wrócić! (co też można zauważyć czytając post „Zmiana czasu na Hali Krupowej”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz